Blogowy lans i fejm nie dla nas
hmm…coś Wam powiem…bo męczy mnie to od wczoraj…pogrzebałam trochę w innych blogach, które osiągają szczyty popularności wyższe niż Kilimandżaro i… i załamka. Bo okazuje się, że żeby był fejm to trzeba codziennie fotki wrzucać. Wszędzie, gdzie sie da. I to tylko w pełnym makijażu, sztucznych rzęsach, paznokciach we wszystkich kolorach Deluxu i Jedynki, i nowych ciuchach. Wtedy jest fejm. „To wtedy sukces jest”. I sto komentarzy: A co to za żel, którym posmarowałaś piętę? A czym myjesz górną trójkę, że taka biała?
No i ważne jest tło. Regulacja bieli zbędna. Bo biel bije w oczy z każdego kąta. Skandynawska, oczywiście. Także tego…nie jest dobrze…
Nie jest dobrze moja droga Magdaleno i stu naszych przyjaciół…
U mnie jedyne co bije w domu, to stary zegar ścienny, który każdy, kto nocuje wynosi do komórki. Nie wiem, co bije u Meg…oby nie Tomasz, ale raczej też nie Skandynawia. A ze skandynawskich akcentów mam tylko koleżankę ze Szwecji. Która zaraz do mnie wpadnie. I cóż, że ze Szwecji…? 🙂
Właściwie, to zaplanowałam dwie godziny na zrobienie tiramisu, sałatki z tuńczykiem i zupy brokułowej. Plus pranie, odkurzanie i takie tam przyjemności…a co robię? Piszę. Tak mnie jakoś naszło… Także Joanno ze Szwecji, może z tym jedzeniem nie zdążę. Ale nic się nie martw- drinki będą. Maurytiański rum już się chłodzi.
Wracając do tematu- kiepsko widzę to nasze dziecko. Ten nasz blog w trudach urodzony. Wyobraźcie sobie dwie humanistki, które na informatyce grały w Sapera i kolorowały pingwiny z Linuxa, które rozgryzają tajniki języka html i czytają o hostingu!!! Ciężko było. Krew, pot i łzy. Ale jako tako ogarnęłyśmy. Ja jedną ręką mieszałam w garach, Meg jedną ręką przytrzymywała Hanię przy cycu, a drugimi stukałyśmy w klawiaturę. Po nocach, po godzinach, po cholerę…
Po cholerę, bo odstajemy od „bakusiowo-jogobellowo-szczęślivej-całej reszty”. Przejrzałam zawartość mojej szafy. Co mam lansować? Ciuchy z Priemarka?
Przeszłam się po domu i ogródku. Wszystko z kringloopa. Wszystko z odzysku. I innej parafii. A na ogródku- cmantarz. Po urlopie moje nieliczne roślinki umarły.
Przejrzałam zdjęcia. I nie wiem, jak to możliwe, ale większość moich zdjęć utrzymana jest w takim klimacie- oceńcie sami…czy to ma sens? Normalnie, bym tego nie upubliczniała, jednak chcę uświadomić Wam jaka przepaść dzieli nas od reszty wypindrzonych blogomamusiek. Poza tym, jeśli potwierdzą się moje przypuszczenia i przekonacie się, że jednak nie jesteśmy (sorry Meg, za liczbę mnogą;) normalne, możecie nas „odlubić”. Wtedy zostanę ja i Meg. I będziemy pisać do siebie. Głównie o dupie marynie i innych ważkich tematach. Jak za dawnych lat… „Toboły piękne dni”.
The End



Jeśli ten wpis Cię zainteresował, rozśmieszył lub poruszył- zostaw komentarz, będzie nam bardzo miło.